piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy... #2



Druga część, w której poznacie nowych bohaterów i nie tylko :)

Zapraszam i zachęcam do komentowania ;)





6.

Po otwarciu wieka z prostokątnej skrzyni wyłoniły się trzy półki uniesione na metalowych konstrukcjach. Dwie mniejsze uniosły się do góry, a później na boki, nieco wyżej niż największa, która była ukryta pod nimi i miała długość oraz szerokość skrzyni. Crux popatrzył na zawartość z cynicznym uśmieszkiem i zadowoleniem, Katherina z drugiej strony nieco się przeraziła.
Crux natychmiast zebrał pistolet typu Beretta 92 F, srebrny, 15 naboi kalibru 9mm który leżał na prawej półeczce. Sierżant rzucił kaburę na bok, sprawdził magazynek, po czym schował z tyłu w spodnie.
Tymczasem uwagę Winter przykuło zdjęcie, które było na półeczce po lewej. Zdjęcie przedstawiało młodą i bardzo piękną kobietę w wieku około dwudziestu lat z długimi, prostymi włosami koloru bardzo ciemnego blondu, prostokątną twarzą, mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i wyraźnym podbródkiem. Dziewczyna na zdjęciu uśmiechała się, ukazując dołeczki w policzkach. Siedziała na ławce w, jak się Katherinie wydawało, parku lub ogrodzie. Dodatkowo musiała być w siódmym albo ósmym miesiącu ciąży, bo miała wyraźny brzuszek.
- Kto to jest? - spytała Winter. Crux popatrzył na nią ze zdziwieniem, po czym jednym ruchem wyrwał jej zdjęcie z dłoni. - Wystarczyło poprosić, nie jesteś jaskiniowcem... Chyba. - rzuciła dziewczyna przewracając oczami.
- Przepraszam. Po prostu... - Crux przerwał na chwilę, a jego oczy wyraźnie zrobiły się szklane. - Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz widziałem to zdjęcie.
- Uhm, więc kto to jest? - Katherina nie dawała za wygraną. Crux uśmiechnął się do siebie, a po chwili pojedyncza łza popłynęła mu po policzku, szybko ją jednak otarł.
- To jest, albo raczej była... Sam nie wiem. - Winter puknęła go delikatnie w ramię. - To moja narzeczona z naszym dzieckiem. - sierżant znów uśmiechnął się do siebie.
- Okej, ale dlaczego sam nie wiesz czy była? Takie rzeczy akurat się wie. - Katherina znów przewróciła oczami. - Co się z nią stało?
- Została zamordowana... - Crux zacisnął palce prawej ręki w pięść. Dalej się uśmiechał, chociaż było widać grymas złości... Albo bezradności.
- Przepraszam... to było bar..

- Nie masz za co. W końcu to nie twoja wina. - przerwał sierżant i posłał jej przyjazne spojrzenie. - Kiedy to zdjęcie było robione, nawet nie było cię w planach. - Crux puścił do niej oczko.
- Jak to nie było mnie w planach? - Źrenice Katheriny powiększyły się kilkukrotnie ze zdziwienia. - To ile ona ma lat?
- Na tym zdjęciu, czy ile by miała teraz?
- Jedno i drugie.
- Na zdjęciu ma dwadzieścia jeden. A teraz miałaby... Jakieś sto piętnaście. - odparł Crux chowając zdjęcie w kieszonkę swojej kamizelki taktycznej.
Katherina usiadła z wrażenia, miała problem ze złapaniem powietrza, żeby wydusić z siebie chociaż słowo. Sierżant popatrzył na nią i zdał sobie sprawę, jaki błąd popełnił. Nikt z więźniów nie znał jego przeszłości...
- Posłuchaj mnie i uspokój się. Nie jestem taki jak wy wszysc...
W połowie słowa przerwał mu ogromny hałas i trzęsienie statku.
- Co to jest? - krzyknęła Winter. Jednak wszystko po chwili wróciło do normy. Żołnierz rozejrzał się po magazynie, po czym popatrzył na wystraszoną Katherinę.
- Otworzyli drzwi na zewnątrz. - rzucił pośpiesznie Crux, który doskoczył do skrzyni i zamknął ją guzikiem. - Chodź. Chyba, że wolisz tą puszkę od świeżego powietrza.
Sierżant wyciągnął do niej rękę, aby pomóc jej wstać. Nieco wystraszona i roztrzęsiona Katherina podała mu swoją. Żołnierz się uśmiechnął, pociągnął ją z ziemi ku górze, dziewczyna pomimo swojego strachu odwzajemniła uśmiech, po czym obydwoje rzucili się do drabiny na górny pokład.

7.

Po tym jak Crux otworzył właz i zniknął w ciemności dolnego pokładu, ilość więźniów przy drzwiach wzrosła bardzo drastycznie. Mimo nacisku większości, Ruby i Ender dotrzymywali słowa i czekali, aż Remy da im znak, że mogą otworzyć drzwi.
Nie wszyscy jednak to akceptowali. Szczególnie Rebekha Gordon. Drobna, lecz wysportowana dziewczyna o długich, brązowych włosach, smukłej twarzy i ciemnobrązowych oczach. Początkowo była spokojna, lecz napływ więźniów z dolnego pokładu zaczął ją mocno irytować, szczególnie dlatego, że nie było widać ich końca.
Dziewczyna zaczynała kłótnię praktycznie z każdym na statku, szczególnie z Enderem i Ruby, którym groziła śmiercią. Początkowo było to czcze pogróżki, ale obok Jamesa znalazła jego prowizoryczny nóż. Podnosząc go, cicho zakradła się za Endera i niskim kopniakiem w łydki powaliła go na kolana, po czym szybko doskoczyła do niego, łapiąc i odchylając jego głowę do tyłu, przyłożyła mu ostrze do gardła. Chłopak stęknął z bólu i strachu, a wśród więźniów wybuchła panika. Dookoła Endera i Rebekhi utworzył się krąg ze skazańców, a w pierwszym rzędzie stała Ruby z pilotem do otwierania drzwi, które byłe dokładnie za ową dwójką.
- Albo otworzysz te drzwi, albo twój kochaś będzie miał jeszcze szerszy uśmiech! - warknęła Rebekha. Vinley zmierzyła ją bacznie wzrokiem, starając się ukryć przerażenie.
- Po pierwsze to nie jest mój kochaś i możesz go później nawet zjeść, ale nie otworzę tych drzwi. - odparła wzruszając ramionami. Złość Rebekhi wzrosła jeszcze bardziej i dziewczyna przycisnęła ostrze mocniej do szyi Endera. Spadły pierwsze krople krwi.
Grace przebiła się przez cały tłum i widok, który ujrzała przeraził ją jeszcze bardziej niż sprzeczka Anthony'ego z Cruxem, głównie dlatego, że znała Rebekhę Gordon i wiedziała, za co została skazana. Wiedziała, że musi działać szybko, jednak czemu samotnie?
- Puść go Rebekha... - powiedziała spokojnie Collin i zrobiła krok w ich kierunku, to jednak spowodowało kolejne przyciśnięcie noża.
- Ani mi się waż podchodzić. - syknęła Gordon. - Otwierasz drzwi, albo nasz alwaro zginie. - Grace przełknęła ślinę, popatrzyła znacząco na Ruby ale ta pokręciła przecząco głową.
- Rebekha, nie jesteś mordercą. - znów zaczęła spokojnie Grace. - Wiem, że miałaś dobry powód do zabicia ojca, ale to teraz… - dziewczyna przerwała na chwilę i popatrzyła na nią błagalnym wzrokiem. - to jest niepotrzebne. Wiem, że..
- Nic nie wiesz! - krzyknęła Gordon. - Mój ojciec był pijakiem! Znęcał się nade mną, nad matką! Gdyby nie ja, to pewnie by już nie żyła! Powiedziałam, nie podchodź! - Rebekha pociągnęła głowę Endera do tyłu za włosy, chłopak krzyknął z bólu. - Nigdy sobie nie wybaczę, że zostawiłam ją samą na Arce! - dziewczynie poleciały łzy.
- Bu-hu. Ktoś miał smutne dzieciństwo. - rzucił niedbale głos z tłumu, z wyraźnym rosyjskim akcentem.
Więźniowie rozstąpili się na boki robiąc przejście i ukazując właścicielkę głosu. Roza Snowyowl. Znana wszystkim ze swojej dużej jak na kobietę siły, umiejętności i brutalności walki. Okazała to, kiedy pobiła sześciu strażników, gdy chciała zdobyć dodatkowe racje dla swojego małego braciszka, co było również powodem jej skazania.
Roza była wysoką i szczupłą kobietą, z zaplecionym warkoczem z jej czekoladowych włosów sięgających prawie do pasa. Jej zielone oczy wpatrzone w Rebekhe Gordon wyraźnie pałały nienawiścią, mimo że mowa ciała mówiła, że jest spokojna. Powoli ruszyła w stronę jej i Endera.
- Zabiłaś ojca, jakież to wzruszające. - Roza dalej mówiła niedbale i z wyraźną pogardą w głosie. - Są tu przynajmniej trzy osoby, które miały o wiele gorzej.
- Roza, przestań. - wtrąciła się Luna.
- Milcz. - warknęła groźne. - Wyobraź sobie maleńka, że całą moją rodzinę, łącznie z rocznym braciszkiem Deanem, Kanclerz wysłała w przestrzeń. Ot tak, bo się urodził. - Rebekha wyraźnie się przestraszyła, a uścisk na Enderze delikatnie zelżał. - Ruby Vinley, która jest tu za niewinność. Skazana za morderstwo, którego nie popełniła. Wiesz, że JEJ ojciec wypruwa sobie flaki na Arce, żeby móc opiekować się JEJ chorą matką? - Ruby spuściła głowę. Wspomnienia o skazaniu, a przede wszystkim chorej matce, zawsze wzbudzały w niej smutek.
Roza stałą niecałe trzy kroki od Rebekhi, która starała się zachować odwagę, jednak Snowyowl wyraźnie wyczytała w jej oczach strach. Gordon praktycznie nie trzymała Endera, gdyby nie ryzyko przecięcia tętnicy szyjnej, mógłby się spokojnie wyrwać z jej uścisku.
- ROZA PRZESTAŃ! - krzyknęła z agresją Remy, która doglądała kolejnych więźniów. Snowyowl nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, do kogo należał ten głos. Kiedyś były dobrymi koleżankami mieszkającymi obok siebie. Jednak to było przynajmniej dziesięć lat temu.
- Remy Vermillian. - powiedziała spokojnie i z uśmiechem Roza. - Ile to już lat minęło od naszego ostatniego spotkania? Jak dla mnie to zdecydowanie za dużo. Twoja historia też jest smutniejsza niż tej gwiazdki. Prawda? - Remy na wspomnienia powodu jej skazania zachłysnęła się powietrzem. - Może powinniśmy powiedzieć o wypadku 32, co? - w oczach Vermillian pojawiła się złość i frustracja. Mocno zacisnęła pięści.
- Ruby, otwórz te cholerne drzwi! - krzyknęła z całych sił.
Vinley natychmiast nacisnęła guzik i drzwi zaczęły się otwierać. Niestety proces był nieco dłuższy i powodujący silne trzęsienie statkiem. Te wstrząsy wybiły z rytmu Rebekhę, spowodowały zwolnienie uścisku i ucieczkę Endera.
Gordon poleciała na otwierające się drzwi, uderzając w nie głową i tracąc przytomność. Roza wykorzystała moment i kopnęła ją z całej siły w klatkę piersiową. Grace natychmiast podbiegła do Rebekhi i zaczęła coś krzyczeć w stronę Snowyowl, jednak hałas otwieranych drzwi zagłuszył wszystkie jej słowa.

Pierwsze szpary i ujścia zaczęły wpuszczać naturalne światło słoneczne...

8.

Crux i Katherina zdążyli w momencie, kiedy drzwi były do połowy otwarte, a większość więźniów nie zważając na Grace i nieprzytomną Rebekhę chciała wybiec na zewnątrz. Anthony jednak odepchnął całe towarzystwo i pomógł przyjaciółce przenieść dziewczynę.
Ender popatrzył na nieprzytomną Rebekhe na rękach Anthony'ego i wyszeptał pod nosem „głupia dziwka”, po czym dostał w twarz z otwartej dłoni od Remy, która opatrywała mu szyję kawałkiem bluzki.
- Czemu nie byłeś taki odważny, jak miałeś nóż na gardle? - wycedziła do niego dziewczyna. Crouch tylko spuścił wzrok.
Drzwi otworzyły się prawie całe, więźniowie mieli już zarys kształtów krajobrazu na zewnątrz, jednak im więcej widzieli, tym mniej mieli chęci do wyjścia. Strach przed nieznanym brał nad nimi górę.
W końcu drzwi otworzyły się do końca i ziemski świat stał przed nimi otworem. Jednak wszystko co widzieli na razie, to ciemny piasek przed wejściem, który najprawdopodobniej rozciągał się dookoła statku z powodu ich lądowania, a dalej tylko leśny krajobraz.
- Stój! - krzyknęła Katherina zatrzymując pierwszych więźniów, którzy chcieli opuścić pokład. - Co, jeśli promieniowanie dalej jest silne i zabije nas, gdy tylko wyjdziemy? - strach coraz bardziej zajrzał w oczy skazańców.
- Teoretycznie – rzucił męski głos, był to James, który kilka chwil wcześniej odzyskał przytomność – promieniowania powinno nie być od kilku do kilkunastu lat wstecz.
- Jednak żyjesz? - spytał z cynicznym uśmiechem Crux.
- Tak, dzięki za troskę. - odparł sarkastycznie Shannon. - To wiedza, którą mam z bazy danych, jednak nawet tam to były tylko przypuszczenia.
- Cóż, nawet gdyby to była dawka śmiertelna – wtrąciła Remy, która skończyła opatrywać Endera – to zabiłaby nas po otworzeniu drzwi, czyż nie?
Wszyscy więźniowie spuścili wzrok. Nikt nie był pewny wyjścia na zewnątrz. W statku byli teoretycznie bezpieczni, kto wie co może ich czekać poza nim?
Każdy z więźniów patrzył po sobie i wyczekiwali kogoś, kto okaże się odrobinę odważniejszy od niego. Grace wyrwała się do przodu, jednak Crux złapał ją za ramię i pokręcił przecząco głową, po czym sam ruszył do wyjścia. Jego gest mówił jedno „Jestem wam najmniej potrzebny”, chociaż Collin się z nim nie zgadzała. Uważała, że jest jedną z niewielu ich szans na przetrwanie. Jednak wśród setki więźniów niewielu pałało empatią do członka ochrony Arki, zwłaszcza do głównego dowódcy elitarnej jednostki, „wojowników”. Sierżant szedł powolnym krokiem do wyjścia, a większość skazańców z szacunkiem lub strachem schodziła mu z drogi.
Crux zatrzymał się przy drzwiach, oparł lewą rękę o „framugę”, a prawą poprawił włosy zarzucając do tyłu pojedyncze kosmyki, które uciekły ze swojego miejsca. Stał tak przez chwilę, jakby walczył sam ze sobą, gdy nagle poczuł, że coś ściska jego dłoń. Katherina stała obok i patrzyła z uśmiechem na jego twarz, jej oczy dalej wydawały się świecić niebieską barwą. Crux odwzajemnił jej uśmiech, po czym trzymając się za ręce, pewnie wykonali pierwszy krok na ziemski świat...

9.

Arka – teraźniejszość.

Jedno z dodatkowych pomieszczeń medycznych zostało przerobione na pokój kontrolny Setki. Na głównym ekranie na ścianie umieszczone były miniatury zdjęć każdego z więźniów, a obok wskaźniki pracy serca. Na jednym z bocznych ekranów wyświetlał się stan statku, a na reszcie inne mniej lub bardziej potrzebne informacje.
Przed głównym ekranem, zaraz za wejściem było biuro kontrolne, przy którym siedziała doktor Amy Masters, szczupła kobieta o twarzy w kształcie diamentu, jasnej cerze i ciemnych blond włosach, główny lekarz Arki. Towarzyszył jej Denis Anderson, niski mężczyzna o azjatyckiej urodzie, główny inżynier komunikacji i technologii komputerowej. W całym pomieszczeniu panowało lekkie zamieszanie i każdy z pomocników coś sprawdzał i poprawiał. Nagle do sali weszła pani Kanclerz i kapitan Shannon.
- Skontaktowali się? - spytała od razu po wejściu Kanclerz. Anderson pokiwał przecząco głową. - Więc nie wiemy nic?
- Wiemy, że wylądowali i żyją. - odpowiedziała doktor. - Jednak nie w Mount Weather.
- Jak to nie w Mount Weather? - Kanclerz zmierzyła ją pełnym zdziwienia wzrokiem. - Co to znaczy „jednak nie w Mount Weather”?! - Denis pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Źle obliczyliśmy kąt wpadania w atmosferę ziemską. Wylądowali około 30 kilometrów od celu. - odparł Anderson. - Wciąż również pracujemy nad komunikacją. Ich radio mogło ulec uszkodzeniu przez, nazwijmy to, awaryjne lądowanie.
- Da się to naprawić? - spytał kapitan Shannon.
- Jeśli to uszkodzenie, to nie. Tutaj mam związane ręce. Musimy czekać z nadzieją, że to oni odezwą się do nas pierwsi... - pani Kanclerz zamyśliła się na dłuższą chwilę. Anderson nie wiedział, czy nawet go słuchała. - Amando?
- Tak, rozumiem. Informuj mnie na bieżąco.
Po tych słowach Kanclerz i kapitan skierowali się do wyjścia.
- Crux też się nie odezwał. - szepnął Shannon, gdy tylko opuścili pomieszczenie.
- Odezwie się. Jako żołnierz nie ma wyboru. - odparła z uśmiechem pani Kanclerz...


Doktor Masters przyglądała się nazwiskom więźniów, gdy przy jednym odkryła dziwne anomalie.
- Denis, daj mi zbliżenie na Anthony'ego Graya.
- Coś nie tak? - spytał Anderson, wykonując polecenie.
- Popatrz, przyśpieszony rytm serca oraz zwiększony poziom adrenaliny i testosteronu.
- To nie brzmi jak efekt promieniowania. Wezwać Amandę? - spytał zaniepokojony. Masters zamyśliła się na dłuższą chwilę. - Amy?
- Nie. - odpowiedziała bez namysłu. - Monitoruj go na razie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz