niedziela, 7 września 2014

Rozdział trzeci... #4


Niedziela, koniec weekendu... Jutro szkoła, u niektórych praca. Cholerne poniedziałki...
Aby umilić wam te ostatnie godziny weekendu, zapraszam na kolejną dawkę The 100 (:

Wiem, że akcja nieco zwolniła, ale wszystko idzie zgodnie z planem. A ten, mówi mi, że finał trzeciego rozdziału będzie w następnym tygodniu! A przynajmniej powinien być...
Anyway, czego możecie się dzisiaj spodziewać? Kilku bohaterów w innych odsłonach. Jeden kontrowersyjny temat, może dwa... Przekonajcie się sami ; )
Zapraszam do czytania i komentowania!
Pozdrawiam, Cornet.



Crux trzymał pistolet przy swojej głowie, a głos siedzącej obok Marie powtarzał jak zaklęty „zrób to”. Gdy śpiewał ostatnie wersy, czuł jak jego palec zaciska się na spuście. Wydawało mu się, że to nie on, a dziewczyna przykłada pistolet do jego czoła.
Znowu był w swoim „letargu”. Wiedział o tym doskonale, ale nie chciał się uwolnić. Wydawało mu się, że nareszcie będzie mógł to skończyć i dołączyć do Marie.
„Crux, nie!” zadziałało jak zaklęcie. Halucynacja zniknęła, a sierżant powoli zabrał palec ze spustu, zabezpieczył broń i odłożył ją na bok. Zaczął rozcierać skronie.
„Jak mogłem jej nie zauważyć? Co się ze mną dzieje? I co właściwie ona tu robi?” żołnierz zdawał się nie nadążać za swoimi myślami. Spojrzał w kierunku dziewczyny, która stała obok jednej ze skrzyń przy drabinie. Wyraźnie trzęsła się ze strachu.
- W...Wszystko w porządku? - wyjąkała Luna. Sierżant westchnął ciężko, chowając twarz w dłonie i zarzucając do tyłu włosy.
- Tak. Nic mi nie jest. - odpowiedział, spoglądając na nią z uśmiechem. - Powiedz kochanie, co tu robisz?
- Ja... - dziewczyna zawiesiła się na chwilę, znów miała wątpliwości czy dobrze zrobiła, schodząc na dół. - Przyniosłam kolację. - Night wyciągnęła do niego zawiniętą kurtkę.
- Przyniosła ci jedzonko, jak słodko. - rzucił sarkastyczny głos Marie. - Znalazłeś sobie kolejną miłość?
„Zaraz i tak przepadniesz” odpowiedział jej w myślach, wciąż jednak z uśmiechem spoglądał na Lunę.
- Dziękuję. - odparł – Jak sytuacja na górze?
- Większość chce cię zabić, więc w sumie bez zmian. - dopiero po skończeniu zdania Luna zrozumiała, co powiedziała i zakryła usta dłonią. Żołnierz zaśmiał się cicho, a Marie uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Serio? Ona zamiast mnie? Obniżyłeś standardy... - obruszyła się Marie. Crux znowu ją zignorował.
- Zostaw to gdziekolwiek. Jeszcze raz dziękuję. - rzucił do Luny, po czym sięgnął po leżącą na ziemi gitarę. Night zrobiła kilka kroków w jego kierunku.
- A... Mogłabym tu zostać? - żołnierz spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Na górze nie jest za ciekawie, a tutaj... - dziewczyna spuściła wzrok – chcę posłuchać jak śpiewasz, mogłabym? - podniosła wzrok i spojrzała na niego swoimi wielkimi oczami.
- Nie! Wypierdalaj! - znowu krzyknęła Marie, a Crux po raz kolejny ją zignorował.
Przesunął się na skrzyni i klepnął w nią kilka razy, zapraszając Lunę na przygotowane miejsce. Dziewczyna od razu się uśmiechnęła i przysiadła obok niego. Żołnierz zaczął nastrajać gitarę.
- Piosenka, którą śpiewałeś, była piękna. Gdzie się nauczyłeś... wszystkiego?
- Moje życie przed wymrożeniem było zupełnie inne. Miałem różne pasje, zamiłowania, a wojsko było tylko pracą. - odparł, sprawdzając po raz ostatni strojenie. - Teraz została mi tylko Kate i kilka piosenek.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Potworem. - rzucił, spoglądając na Lunę. - A następną piosenką ci to udowodnię. Zawsze idealnie pasowała do sytuacji.
- Takiej jak z Katheriną? - spytała, zaciekawiona. Na twarzy żołnierza pojawił się cyniczny uśmieszek.
- Takiej jak z Katheriną. - powtórzył po niej. - I pomoże też przepędzić taką jedną zjawę...
Dziewczyna chciała coś dodać, ale Crux zaczął grać. Tym razem gitara brzmiała nieco ostrzej i szybciej. Luna spoglądała raz po raz na jego ręce i twarz, żołnierz jednak przy pierwszych słowach zamknął oczy, jakby przeniósł się gdzie indziej. Tylko on wiedział, że oddzielił się barierą i myślał o całym zajściu z Winter.

You are a cancer spreading it’s wings
So selfishly unaware to the things
Your existence is doing to my well being
I feel my heart leaking

You start as a fissure, a crack in the skin
You become an ulcer permeating
If I had known all that you’d do
Would it hastened what I’d do to you

Po pierwszych czterech wersach zmienił „wyrywanie” pojedynczych strun, na mocne uderzenia w chwyty. Wzrok Luny wciąż przeskakiwał z gitary na twarz mężczyzny, na której wyczytywała sporą ilość emocji, tak jak w jego głosie. Dopiero siedząc obok i słuchając, dotarło do niej, ile jest w nim uczuć, gdy śpiewa. Jakby zauważyła jego ludzką twarz...
Tym razem były trzy uderzenia, gdzie w przerwie między nimi uderzył w „pudło” kilka razy palcem, po czym znowu przeszedł na ciągłe granie, ale w innym tempie i chwytach.

I don’t want to hate you, but how could I not
You killed off so much, I held dear in my heart

Take away every single pain
That infects each and every day
I will bury you once and for all
You’re a monster, you’re built to fall
You’re built to fall


Luna
zaczynała rozumieć, dlaczego ten utwór uważał za idealny, jeśli chodzi o niego i Winter. Zabójstwo jedynego brata, z rozkazu czy nie, to utrata wszystkiego, co było dla niej ważne. Późniejszą próbę odłączenia Arki od tlenu uważała za głupotę, ale zemsta tłumaczyła wszystko. „Gdybym mogła jakoś pomóc matce...” pomyślała.
Marie usiadła w powietrzu jak na krześle, zakładając nogę na nogę i z udawaną fascynacją wpatrywała się w twarz Cruxa.
Ten tymczasem powtórzył szarpanie, po czym wszedł na chwyty zwrotki i w refren...

It’s getting harder and harder to breathe
Choking on the same air as a walking disease
You are the thing that’s killing me
From the inside out, let me be

I don’t want to hate you
But you killed off everything in my heart

Take away every single pain
That infects each and every day
I will bury you once and for all
You’re a monster, you’re built to fall

Luna nie zrozumiała drugiej zwrotki, a raczej tego, o kim była, bo nie pasowała do Katheriny. „Ale jeśli nie ona, to kto? Czyżby to o tej zjawie mówił?”. Dziewczyna poczuła się zmieszana. Starała się znaleźć odpowiedź na twarzy Cruxa, jednak bez skutku. Dalej miał zamknięte oczy i był w swoim świecie.
Marie jednak wiedziała, o kim śpiewał jej wybranek. Wybuchła gromkim śmiechem, spadając ze swojego krzesła na podłogę.
- Jakiś ty kochany i romantyczny, naprawdę, nie musiałeś. - znów wtrąciła sarkastycznie, wciąż ze śmiechem w głosie.
Jednak nagle coś się zmieniło i przestało być jej do śmiechu.
Crux otworzył oczy i spojrzał w miejsce na ziemi, gdzie znajdowała się Marie. Dziewczyna spojrzała z zaciekawieniem, a Luna wyraźnie się wystraszyła. Wyczytała we wzroku sierżanta gniew, wściekłość i groźbę...
Uderzenia gitary przyśpieszyły, były rytmiczne i składające się w jedną, agresywną całość. Głos mężczyzny znowu stał się chrapliwy, wręcz gardłowy, jakby momentami śpiewał przez zaciśnięte zęby.

You’ve got your war against my head
Push that button, make it end
You’ve got your war against my head
You’ve got your war against my head
Push that button, make it end
You’ve got your war against my head
Push that button, make it end


Luna przyzwyczajała się do tego stylu śpiewania z każdym powtórzeniem wersu.
Widziała również, że złe emocje opuszczają jego oczy i twarz. Znów zaczynał gościć na niej uśmiech.
Ale ona nie widziała Marie, wytworu chorego umysłu Cruxa. Dziewczyna przy pierwszym razie wstała z ziemi i zaczęła się cofać. Z każdym następnym była coraz dalej aż w końcu całkiem zniknęła. „Dobrze wiesz, że jeszcze wrócę...” szepnęła na pożegnanie.
Na twarzy żołnierza w końcu zagościł delikatny uśmiech. Wciąż patrzył przed siebie, ale z wyraźnym spokojem.
Ostatni raz zagrał refren...

Take away every single pain
That infects each and every day
I will bury you once and for all
You’re a monster, you’re built to fall
Crux oparł gitarę o bok skrzyni, łapczywie chwytając oddech. Usiadł na podłodze, przyjmując pozycję, w której spędził ostatnie kilka godzin. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu zjawy, ale nigdzie nie mógł jej dostrzec. „Nareszcie..” pomyślał. Znowu jakby zapomniał o Lunie, która przecież siedziała zaraz obok niego, na skrzyni. Zerknął na nią ze spokojem.
Dziewczyna dalej widziała w nim spokój i ludzką twarz, a nie bestię, która sponiewierała Greya.
- No co? - mruknął, uspokajając oddech.
Luna jednak się nie odezwała. Zmniejszyła dzielący ich dystans, usiadła mu na nogach po czym zaczesała za uszy swoje brązowe włosy. Wciąż patrzyli sobie w oczy. Crux dostrzegał ich nietypową barwę jadeitu..
Dziewczyna położyła swoją dłoń na jego policzku i zbliżyła swoje usta do jego...

11.

- Thomas!
Katherina wyrwała się z krzykiem ze snu. Była cała morka od potu, serce jej kołatało a oddech wyraźnie przyśpieszył. „To tylko zły sen”, mruknęła do siebie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Była na górnym pokładzie, który w porównaniu do dwóch pozostałych był owalny. Zauważyła w nim sporo ekranów i urządzeń kontrolnych, które znajdowały się przy ścianach. Idealnie na środku stały dwa fotele, skierowane w stronę głównego okna. To jednak było zasłonięte przez blachę, więc dziewczyna nie wiedziała nawet, czy dalej jest noc. Jedyne światło dawało kilka latarek, które znaleźli, kiedy powierzchownie przeszukali magazyn. Mimo to wciąż panował półmrok.
Dziewczyna powoli się uspokajała. Położyła się na plecy, odgarniając włosy i przekręcając głowę w lewo. Dopiero teraz spostrzegła, że nie jest sama. A postać która siedziała przy ścianie, wyraźnie spoglądała w jej stronę.
Katherinę sparaliżowało ze strachu. Chciała, żeby był to Crux, ale zmieniła zdanie. Na myśl o bracie i koszmarze, który śniła przed chwilą, wystraszyła się jeszcze bardziej. „A jeśli... przyszedł zabić i mnie?”. Dziewczyna miała w głowie same najczarniejsze scenariusze.
- Zły sen? - rzuciła do niej, męskim i wyraźnie zmęczonym głosem, postać.
Katherina wciąż leżała nieruchomo. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Miała wrażenie, jakby na jej klatce piersiowej leżało coś bardzo ciężkiego...
Postać dalej siedziała oparta o ścianę ze zgiętymi w kolanach nogami, na których opierała ręce. Wzrok dziewczyny zaczął się przyzwyczajać do półmroku i w końcu dostrzegła, kto był jej gościem. Gościem, bo jako jedyna zdecydowała się spać na górnym pokładzie.
- Ender... - wydusiła z siebie Katherina, czując ulgę. Minęło jej odrętwienie, a oddech i serce zaczęły wracać do normalnego tempa. - Wystraszyłeś mnie prawie na śmierć.
- Wybacz. - szepnął chłopak, wciąż patrząc przed siebie pustym wzrokiem.
- Właściwie, to co tu robisz?
- Nie mogłem spać. - odparł. - A to jedyne miejsce, gdzie ich krzyki są najcichsze.
- Krzyki? - zdziwiła się dziewczyna, podnosząc się z ziemi i siadając ze skrzyżowanymi nogami.
- Tak, krzyki. - Ender zagarnął włosy do tyłu i oparł głowę o ścianę. - Kilka osób obudziło się z nimi ze snu, jak ty przed chwilą. - chłopak przerwał na chwilę i zamknął oczy. - Najgorzej było z Grace. Wyglądała na strasznie upokorzoną i nie chciała ze mną rozmawiać. Poszła tylko zmienić Wendela na warcie.
Katherina nie odpowiedziała, patrzyła na niego bacznym spojrzeniem. Przez układ pomieszczenia nie widziała go dokładnie. Postanowiła więc usiąść obok niego. „Przecież i tak już nie zasnę...” pomyślała.
- Dlatego spytałem, czy miałaś zły sen..
- Tak. - odparła dziewczyna, siadając obok niego. Ender wciąż patrzył w jeden punkt przed sobą. - Zły sen, który mam już od tygodnia.
- Egzekucję brata? - Katherina zamknęła oczy po tym pytaniu. Siłą powstrzymywała łzy.
- Za każdym razem bardziej wyraźną. A dzisiaj... - dziewczyna wciąż zaciskała oczy, jednak pierwsze krople łez poleciały po jej policzkach. - nawet on tam był. Pieprzony Crux! Powinien w końcu zapłacić za to wszystko. On i całą reszta tej cholernej Arki.
- Wiesz, nie wiem jak z Arką... - zaczął Crouch, spoglądając na dziewczynę. - ale wydaje mi się, że on płaci za swoje decyzje od dawna. - Winter rękawem swojej czarnej bluzki otarła łzy i położyła głowę na barku Endera. Chłopak natychmiast ją objął.
- Nie mogłam się z nim nawet pożegnać... - szepnęła, spoglądając na nieśmiertelniki, które trzymała w dłoniach. - To jedyne, co mi po nim zostało...
Crouch nic nie odpowiedział. Uznał, że tak będzie lepiej. Katherinie znów zaczęły lecieć łzy. Wtuliła się mocniej w Endera. Nie była pewna, czy powinna, ale w tym momencie mało ją to obchodziło. Chociaż przez chwilę czuła się bezpiecznie...

12.

Słońce powoli wspinało się po niebie, malując nowy dzień. Większość więźniów usnęła w okolicach ogniska. Tylko niektórzy zdecydowali się na miejsca wśród rannych. Remy stała oparta przy wejściu do statku ze skrzyżowanymi rękoma. Spoglądała na budzących się skazańców, jak matka na swoje dzieci. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Weszła do środka statku. Zaraz obok drzwi, w pozycji siedzącej, spała Roza obejmująca Alex za zdrową rękę. Remy dalej się uśmiechała i delikatnie sprawdziła opatrunek rannej dziewczyny. Jednak to, co zobaczyła pod nim, mocno ją zdziwiło. Delikatna blizna, zamiast dziury po strzale. Vermillian nie mogła uwierzyć własnym oczom. Założyła opatrunek i postanowiła, że później zbada to dokładniej.
Ruszyła w stronę Anthony'ego, który odzyskał przytomność, ale dalej leżał na jednej z koi. Prawą rękę miał zawiniętą w szmatę, która była przewieszona przez jego szyję. Remy zaczęła delikatnie sprawdzać jego żebra.
- Jak bardzo ze mną źle? - spytał natychmiast, gdy zobaczył grymas na jej twarzy.
- Masz złamaną rękę, więc musisz być bardziej ostrożny.
- Więc skąd ta krzywa mina? - rzucił z uśmiechem chłopak.
- Bo żebra też masz uszkodzone. Ale tym zajmiemy się później. - dziewczyna spojrzała na niego ze spokojem. Anthony dalej się uśmiechał. - Nie możesz się też przemęczać. Masz osłabione serce, więc proszę, uważaj na siebie. Drugi raz z objęć kostuchy mogę cię nie wyciągnąć. - odparła, puszczając do niego oko.
- Postaram się, doktorku. - Remy odwróciła się i skierowała do Audrey. - Jak strasznie wygląda moja twarz? - dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, spojrzała na jego opuchniętą twarz.
- Nie masz kilku zębów, co zresztą czujesz. Złamany nos nastawiłam najlepiej jak mogłam, ale wciąż możesz mieć lekkie problemy z oddychaniem. Opuchlizna to kwestia kilku dni... - na twarzy Graya zaczął powoli rysować się smutek. - Ale nie martw się. Dopóki nie będziesz się szczerze uśmiechał z pokazywaniem reszty zębów, laski będą twoje. - powiedziała żartobliwym tonem. Chłopak tylko parsknął śmiechem.
Vermillian znowu z uśmiechem ruszyła w kierunku Audrey, przy której siedział James.
- Dlaczego jeszcze się nie ocknęła? - spytał, gdy tylko Remy znalazła się obok.
- Mogło dojść do uszkodzenia mózgu z powodu niedotlenienia. - chłopak spojrzał na nią ze strachem. - Ale to najczarniejszy scenariusz. Musimy poczekać.
- Crux powinien za to zapłacić. - rzucił gniewnie. - Nie wiem jak, ale uważam...
- Ja uważam, że powinniście dać mu spokój. - przerwała mu Remy. Shannon był wyraźnie zdziwiony. - Pomaga nam, więc nie widzę problemu. Widziałeś, co zrobił z Anthonym, nie masz z nim szans, James. Pogódź się z tym. - chłopak spojrzał ze złością w jej oczy, ale dziewczyna nie odpuszczała.
- Mówicie o tym dziwaku z magazynu? - wyrwał ich z potyczki głos Audrey, która wciąż leżała na koi. Podniosła się i usiadła. - Ona ma racje, nie masz z nim szans.
- Ty... Jak się czujesz? - spytała Remy, oglądając jej szyję.
- Nic mi nie jest. - odparła bezuczuciowo. - Zaufaj mi, James, nie masz szans.
- Skąd ta pewność?
- Bo facet jest psychiczny. - rzuciła. Spojrzeli na nią badawczo. - Majaczył coś o halucynacji i że trwa dopóki jej na to pozwala. To ostatnie, co pamiętam. Po tych słowach zaczął mnie dusić... - James i Remy zerknęli po sobie. - Nie wiem, jak bardzo wam zależy na życiu innych, ale nikt nie powinien z nim przebywać sam na sam.
Znowu na siebie spojrzeli, tym razem jednak z wyraźnym strachem. Wiedzieli o tym, jak niebezpieczny jest Crux. Ale jeśli nie umie nad sobą panować... Musieli coś zrobić. I to natychmiast.
Do pomieszczenia wpadła nagle Grace.
- Widzieliście Lunę? Nie mogę jej znaleźć, a miałyśmy iść z grupą po zapasy... - rzuciła przy wejściu. Kolejna wymiana niepewnych spojrzeń.
- Widziałeś jak wychodziła wczoraj od Cruxa? - Shannon pokręcił głową. - Idź po Endera i sprawdź magazyn! - wrzasnęła Remy.

Katherina i Ender siedzieli przy ścianie, wciąż przytuleni do siebie. Lekko wybudził ich odgłos otwieranego włazu. James zaczął szarpać Croucha za ramię, ale ten starał się go zignorować. Shannon jednak nie dał za wygraną.
Podniósł latarkę, która swoim wyglądem bardziej przypominała staromodną lampę naftową i postawił ją na pulpicie dowódcy. Szybko przejrzał przyciski, wziął głęboki oddech, zamknął oczy i wcisnął jeden z nich.
Osłona okien natychmiast się usunęła, wpuszczając promienie słoneczne do pomieszczenia. James uzyskał spodziewany efekt.

Katherina z Enderem schowali swoje twarze w dłoniach. Poczuli się, jak w podróży na ziemię, gdy włączyły się ekrany z panią Kanclerz.
- James, co do cholery? - rzucił ze złością Crouch.
- Idziemy do magazynu. Luna nie wróciła.
Spojrzeli na Shannona, który stał nad nimi z poważną miną. Po chwili popatrzyli na siebie, oboje mieli strach w oczach. „Idź. Uratuj jedno i zniszcz drugie...” krążyło w myślach Katheriny, gdy patrzyła, jak chłopcy schodzą z górnego pokładu.

1 komentarz:

  1. Bardzo podoba mi się ten wątek z chorobą Crux'a! Haha, ciekawa jestem co tam zastaną :D Chociaż jakoś średnio Luna pasuje mi do niego...Dobrze, że z rannymi wszystko w porządku :) Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń