piątek, 3 października 2014

Rozdział trzeci... #Finał



Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Cóż, dużo spraw na mojej głowie, na głowie korekty, mało czasu na cokolwiek. Ale jednak, w końcu jest! Finał rozdziału trzeciego...
W końcu poznacie kilka odpowiedzi, ale też nowe tajemnice... Nie będę mówił kiedy następna część. Na pewno czwarty rozdział będzie się składał z dwóch, ale za to dłuższych niż dotychczas, części. Zatem, bądźcie cierpliwi...
Komentujcie, udostępniajcie i takie tam.

Pozdrawiam, Cornet.




Crux i Luna leżeli nadzy na podłodze, przykryci do połowy znalezionym gdzieś, starym kocem wojskowym. Sierżant obejmował ją prawym ramieniem, a ona, z głową na jego klatce piersiowej, „jeździła” palcem po żebrach żołnierza. Co chwilę delikatnie wpadała w lekkie wgłębienia z blizn, które były rozmieszczone idealnie w kolejnych przestrzeniach międzyżebrowych. Te wyglądały jak nakłucia od igieł. Inne, przypominające okręgi od oparzeń, znajdowały się na brzuchu i kierowały ku klatce piersiowej. Ich rozmiar zwiększał się systematycznie o jeden centymetr, im wyżej leżały. Luna naliczyła pięć na każdą stronę ciała, dwie na klatce i trzy na brzuchu.
Sierżant leżał z zamkniętymi oczami i lewą ręką zgiętą i schowaną pod głową. Prowizoryczna poduszka zrobiona ze spodni okazała się za słaba. Dziewczyna wiedziała, że nie spał. Czuła, jak delikatnie głaszcze ją po boku swoim kciukiem.
Ta chwila wydawała się dla niej zbyt piękna, aby mogła trwać wiecznie. Nie przypuszczała, że wszystko tak się potoczy, ale nie żałowała swojej decyzji. Nawet, gdyby w jakiś sposób Crux i Katherina się pogodzili, nie miałoby to znaczenia.
Kontynuowała swoją drogę palcem, tym razem zakreślając różne wzory wokół blizn.
- To po eksperymentach? - szepnęła nagle. - Tych wspomnianych na górze?
- Tak. - odparł chrapliwie po chwili milczenia. - Gdyby nie tatuaże, na rękach byłoby widać jeszcze kilka.
- To... wydarzyło się na Arce? - Crux uśmiechnął się i otworzył oczy. Dziewczyna wpatrywała się w niego, oczekując odpowiedzi. Mężczyzna zagarnął jej włosy za ucho.
- Nie. Pamiątki po waszych ludziach zniknęły. Zupełnie jak po strzale Grace. - Luna była lekko zdezorientowana. Nie spodziewała się tego usłyszeć.
- Więc kim jesteś? I nie mów „potworem”, bo w to nie uwierzę. - ciągnęła dalej serię pytań. Sierżant ciężko westchnął.
- Byłem kiepskim eksperymentem. – odpowiedział, znowu zamykając oczy. - Rząd chciał stworzyć kogoś na miarę super-żołnierza. I częściowo im się udało. Stąd możliwość regeneracji.
- Jaki rząd? - dziewczyna wciąż wpatrywała się w jego twarz, na której malował się delikatny uśmiech.
- Stanów Zjednoczonych Ameryki. - odparł z pogardą w głosie. - Przed... tym wszystkim służyłem w Korpusie Piechoty Morskiej. Po eksperymentach przenieśli mnie do jednostki specjalnej Delta Force. - urwał na chwilę. Zacisnął mocniej powieki, jakby tłamsił w głowie wszystkie wspomnienia, które zaczęły napływać. - Potem było rozmrożenie i pobudka na waszej Arce.
- Ale czym, do cholery, było rozmrożenie? - Crux otworzył oczy. Na twarzy Luny odczytał niemałe zainteresowanie.
- Jak wiesz, wybuchła kolejna wojna światowa. Kilka dni przed użyciem broni jądrowej na masową skalę, zostałem wysłany w przestrzeń razem z grupą naukowców, żołnierzy i te pe. - żołnierz zawiesił na chwilę głos. - Podstępem, tak jak w przypadku eksperymentów, zostałem zamrożony i najwyraźniej zapomniany na wiele lat.
- Podstępem? - zdziwiła się Luna.
- Tak. Śmierć kogoś bardzo mi bliskiego, nakłoniła mnie do wzięcia w nich udziału. - Crux po raz kolejny zamknął oczy. Zaczął szeptać. Dziewczyna musiała mocno się skupiać, żeby go rozumieć. - Wszystko zostało ukartowane. Dowiedziałem się tego dopiero po wysłaniu w przestrzeń... Zaślepiony przez wściekłość, wybiłem prawie połowę wysłanych ze mną ludzi. - po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Luna wystraszyła się, gdy wycierając ją swoją dłonią, sierżant nagle złapał ją za rękę i otworzył oczy. – Następne, co pamiętam, to „ciepłe” powitanie na Arce.
Po tych słowach zapadła głucha cisza. Crux znowu patrzył w pustkę przed sobą, trzymając przy swojej twarzy dłoń dziewczyny. Night nie wiedziała, czy była bardziej wystraszona czy zaintrygowana tym, co usłyszała.
Mężczyzna pocałował ją w rękę i spojrzał głęboko w oczy. Na jej twarzy zarysował się wyraźny uśmiech.
- A jaka jest twoja historia? - rzucił nagle sierżant, zakładając rękę za głowę. Luna zaraz posmutniała i położyła głowę na jego klatce piersiowej.
- Nie jest zbyt ciekawa. - mruknęła pod nosem. - Nie znam swojego ojca, a matka najprawdopodobniej nie żyje. - Crux poczuł jej łzy na swoim ciele. Delikatnie wytarł jej twarz. - Gdy miałam trzynaście lat, zachorowała i zapadła w śpiączkę. Potrzebowała specjalnego leku, który utrzymywał ją przy życiu. - jej głos powoli się załamywał. Mężczyzna znowu objął ją ramieniem. - Po roku zostały zaostrzone prawa i przestali podawać lek. Wtedy pomógł nam jej przyjaciel z personelu medycznego. Ukrywaliśmy ją w jednej z nieużywanych sali, wciąż podając lek. - dziewczyna położyła rękę na jego brzuchu. - Jednak po miesiącu nasz przekręt wyszedł na jaw. Miałam tylko czternaście lat...
Luna znów zalała się łzami. Crux nie odezwał się słowem. Lewą dłonią muskał ją po policzku, ocierając łzy. Dziewczyna wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
- Byłam nieletnia, więc trafiłam do aresztu i czekałam na wyrok. Jak wszyscy tutaj. - jej głos powoli się uspokajał. - Nie wiem, co stało się z moją matką, ale jej przyjaciel został stracony. Przez trzy lata nie wiedziałam kompletnie nic...
- Jak na siedemnastolatkę... - zaczął powoli Crux. - sporo przeszłaś.
- Jak na siedemnastolatkę... - Luna znowu odwróciła wzrok w jego kierunku. Uśmiechnęli się do siebie mimowolnie. - Więc ile lat przecierpiał pan super-żołnierz? - rzuciła z udawanym oburzeniem.
- Dwadzieścia pięć. – odparł, wciąż patrząc w jej oczy. - Albo cztery. Nie znam dzisiejszej daty.
Luna zaczęła się śmiać, powoli kładąc głowę na jego klatce piersiowej, gdy nagle na pokład zeskoczył Ender z Jamesem.
- Luna nic ci... nie jest? - rzucił niepewnym głosem Crouch. - O Boże…
Dziewczyna zerwała się, natychmiast okrywając leżącą obok kurtką i spuszczając głowę.
- Cześć chłopaki! - krzyknął, nie podnosząc się, Crux z wyraźną drwiną w głosie i spojrzeniu. – Niemiło, że wpadliście...

14.

Przy włazie Remy niecierpliwie oczekiwała na chłopców. Z nerwów zaczęła przygryzać wargę, a ręce założone na klatce piersiowej zaczęły bezwarunkowo wbijać paznokcie w ramiona.
Obok niej w tę i z powrotem chodziła Grace, powtarzająca jak zaklęta „Dlaczego pozwoliłam jej pójść samej?”. Tylko Katherina, półprzytomna, stała oparta o ścianę obok łóżka Anthony’ego.
Gray dalej leżał na swojej koi, a Audrey siedziała u siebie.
Wzrok wszystkich, oprócz krążącej Collin, skierowany był na właz do magazynu.
- Za długo ich nie ma. - przerwała swoje zaklęcie Grace, zatrzymując się w pół kroku. - Schodzę na dół.
-Nie! - powstrzymała ją Remy, która nie była już tak przekonana co do pomocy sierżanta. - To zbyt niebezpieczne.
- Ja pozwoliłam jej tam pójść, więc to JA tam pójdę! - warknęła dziewczyna. Vermillian stanęła przed nią, blokując jej dojście do włazu. - Zejdź mi z drogi.
- Nie mogę ci na to pozwolić. Dla twojego dobra.
- Oh serio? Pieprz się, Remy. - rzuciła Grace, odpychając dziewczynę na bok.
- Nie wiesz, na co się piszesz! - krzyknął Anthony, podnosząc się z koi. - On nie jest jak my.
- Musisz leżeć! - warknęła do niego Vermillian, ale chłopak ją zignorował.
Gray usiadł na krawędzi łóżka z grymasem bólu i powoli łapiąc oddech. Grace spojrzała na niego i poczuła wielką bezsilność. Podczas jego walki z sierżantem miała chociaż pistolet, którym ocaliła życie przyjaciela. Teraz była sama i bezbronna. Wiedziała, że mają rację, ale nie mogła przecież stać bezczynnie. Znowu ruszyła w stronę włazu.
- Posłuchaj go, Collin. - rzuciła Audrey, podchodząc do dziewczyny. - Crux nie jest jednym z nas. Jest niepoczytalny. Omal mnie nie zabił, przez swoje urojenia czy tam halucynacje. On jest...
- Nienormalny? - wtrąciła w końcu Katherina. - Czy może, nie szczędząc słów, pojebany?
Zapadła cisza. Wszyscy znów skierowali swój wzrok na właz, z którego dochodził krzyk Jamesa. Brzmiał on jednak jakby kogoś karcił, niż cierpiał katusze.
- On chyba nawet nie jest człowiekiem. - rzucił głucho przed siebie Anthony. Dziewczyny spojrzały ze zdziwieniem w jego stronę. - Kiedy zderzyliśmy się pięściami, poczułem się, jakbym z wielką prędkością wpadł na stalową ścianę. - chłopak spojrzał na swoją pogruchotaną rękę, zaraz jednak jego wzrok powrócił na Grace. - Nie wiem, kim on jest, ale nie chcę więcej wpaść pod jego rękę. Więc przestrzegaj swojej zasady i nie narażaj niepotrzebnie życia.
Słowa Graya wyraźnie dotknęły dziewczynę. Kilka łez poleciało po policzku. Remy objęła ją swoim ramieniem, delikatnie ocierając jej twarz drugą ręką. Chciała ją jakoś pocieszyć, ale gdy tylko otworzyła usta, z magazynu wyłonił się James, który słał przekleństwami na lewo i prawo. Zaraz za nim wyszedł Ender.
Wszyscy zebrani byli zdziwieni i zaciekawieni tym zachowaniem. Chłopak stanął w wejściu do statku, opierając prawą rękę o ścianę. Gdy Remy spytała Croucha o coś z magazynu, ten zbył ją i ruszył w kierunku Katheriny. Szepnął jej coś do ucha, sprawiając, że oczy dziewczyny wyraźnie się ożywiły.
Panowała martwa cisza, którą przerywał burczący coś pod nosem Shannon.
- Co z Luną? - zapytała w końcu Grace. - Czy z nią...
- Nic mi nie jest. - odparła, dość niedbale ubrana, wychodząc z magazynu. - Cała i zdrowa. - uśmiechnęła się do Collin. Przerwało im głuche uderzenie w ścianę, w wykonaniu Jamesa. Chłopak ze wściekłością w oczach obrócił się w jej kierunku.
- Oczywiście, że nie! W końcu takie towary jak ty są pod ochroną! - wrzasnął Shannon.
Pytający wzrok wszystkich przeskakiwał z chłopaka na dziewczynę, która wpatrywała się w podłogę. Tylko Ender i Katherina stali obok, wyraźnie zniesmaczeni.
- Co to za krzyki? – spytała, ziewając i podnosząc się na nogi Roza. - O co tu chodzi?
- O co chodzi? O to, że gdy my się tu zamartwiamy o naszą słodką Lunę, to ona pierdoli się z wrogiem!
Zszokowanie. Tak można opisać reakcję wszystkich zebranych. Night faktycznie wyglądała, jakby ubierała się w pośpiechu, ale nikt nie przypuszczał czegoś takiego. Jedynie u Snowyowl zaskoczenie szybko zmieniło się w uśmiech, okazujący niekrytą dumę.
- Spałaś z Cruxem? Nieźle siostro! - z wyraźnym entuzjazmem rzuciła Roza podchodząc z wyciągniętą ręką do przybicia piątki. - Nie? No to może później..
Luna delikatnie się uśmiechnęła, ale wciąż miała opuszczoną głowę. Wciąż czuła na sobie świdrujące spojrzenie Endera i Katheriny. Nikt jednak nie ruszył się z miejsca. Wszyscy jakby nagle zamienili się w kamienne posągi.
- Więc co, teraz będziesz zaliczać nas po kolei?! - wciąż krzyczał wściekły James.
- Nie twój zasrany interes, Shannon. - usłyszeli głos sierżanta przy włazie. Żadne z nich nie zorientowało się nawet, kiedy się pojawił, ubrany w swoją czarną koszulkę, bojówki i wojskowe buty. Stał przy włazie, jak zawsze ze skrzyżowanymi rękoma. - Gdyby twój ojczulek nie dotrzymał obietnicy, już byłbyś martwy. Więc zważaj na słowa, albo skończysz jak mister Winter.
James nie cofnął się nawet o krok, ale Crux nie wypowiedział tych słów bez powodu. Miały one trafić zupełnie kogoś innego. I wykonały swoje zadanie w stu procentach. Katherina chciała się na niego rzucić i rozszarpać na strzępy, ale Ender siłą powstrzymywał ją, trzymając za ramiona.
Sytuacja była napięta. Wszyscy spodziewali się ataku sierżanta, albo, co gorsza, Shannona. Crux, dalej mając skrzyżowane ręce i swój cyniczny uśmiech, szedł powoli w stronę chłopaka. Czas, który został do wybuchu bomby, zbliżał się ku końcowi. Nawet Roza, zwykle gotowa do walki, tym razem stała wręcz sparaliżowana...
Nagle do statku wbiegła Ruby z Rebekhą, zupełnie nie zauważając napięcia całej sytuacji.
- Musicie to zobaczyć! - krzyknęła Vinley.
- Wysłali kolejny statek! - wyrzuciła z siebie Gordon, nim ktokolwiek zdołał odezwać się słowem.
Wszyscy rzucili się do wyjścia, omijając dwójkę gotową do walki. Nawet Anthony, przy wielkiej pomocy Grace. Shannon w końcu odpuścił i również skierował się na zewnątrz. Bomba znów została zatrzymana.
Luna, łapiąc Cruxa za rękę i wręcz ciągnąc go za sobą, ruszyła do wyjścia. Zatrzymali się przy samej rampie, widząc, jak wszyscy więźniowie mają skierowany wzrok w niebo, na którym faktycznie malował się niewielki statek.
- Są wcześniej niż powinni... - mruknął pod nosem Crux. - Będzie zabawa.

15.

Widok statku tchnął w nich nową nadzieję. Nadzieję, której potrzebowali do przetrwania tutaj. Nie wiedzieli kogo, albo co, mogą tam spotkać. Ale grupa, która poszła go sprawdzić była pełna wiary.
Co prawda nie mieli kontaktu z Arką od czasu lotu, lecz wciąż liczyli, że Kanclerz nie zostawiła ich na pastwę tego, co spotkają na Ziemi. „Powinni przecież mieć plan awaryjny na wypadek gdyby nie trafili prosto w Mount Weather, prawda?” - tak myślała większość osób. Jedynie Crux, który szedł obok zebranej grupy ochotników, miał dość posępną minę.
Roza przewodziła. Bez problemu po raz kolejny odnajdywała drogę w lesie. Zaraz za nią szedł Ender z Jamesem, a kilka metrów z tyłu Grace i Katherina. Był z nimi oczywiście Crux, ale szedł zdecydowanie na uboczu. Shannon przez cały czas mierzył go wzrokiem, a słowa Croucha, aby dał spokój, puszczał mimo uszu.
- Co jest między tobą, a Enderem? - spytała Collin. Winter była wyraźnie zaskoczona tym pytaniem.
- Nie wiem, o czym mówisz. - odparła z delikatnym uśmiechem dziewczyna. - Wystraszył mnie prawie na śmierć w nocy. Dręczyły mnie koszmary, a on... W jakiś sposób mnie uspokoił swoją obecnością.
- Nie dziwię się. - rzuciła Grace. - Czuwał przy tobie prawie całą noc. Gdy tylko usłyszał twój krzyk, pobiegł sprawdzić, czy nic ci nie jest.
- Naprawdę? - Katherina, mimo początkowego zdziwienia, zaczęła się rumienić.
- Uhym. Ja też miałam koszmary i obudziłam się z krzykiem i płaczem. - Collin odwróciła wzrok. Zaczęła wpatrywać się w głębie lasu.
- Jak wszyscy...
- Było mi tak okropnie wstyd... - ciągnęła dalej, zupełnie ignorując słowa Winter. - Nie chciałam, aby ktokolwiek mnie widział w takim stanie. Poszłam zmienić wartę. I tak bym więcej nie usnęła. - Grace zawiesiła na chwilę głos, po czym spojrzała na dziewczynę z uśmiechem. - Powinnaś olać Cruxa i zostać przy Crouchu. To lowelas, ale mniej niebezpieczny. A po tym z Luną...
- Przestań. - przerwała jej, zerkając na sierżanta - Nie chcę nawet o tym myśleć...
Roza kierowała ich pod lekką górkę. Chciała oznajmić, że zbliżają się na miejsce, ale szary dym unoszący się na horyzoncie zrobił to lepiej. Natychmiast przyśpieszyli, wręcz biegli. Crux, na swoim uboczu, dalej szedł powoli, przez co zostawał w tyle.
- Nie zamierzasz im powiedzieć? To mogłoby ocalić życie tobie, a na pewno twojej ukochanej.
- To znowu ty? - warknął Crux. - Co mam zrobić, żebyś dała mi spokój? Strzelić sobie w łeb?!
- To by było ciekawe. - zaśmiała się Marie, lewitując obok mężczyzny. Wyglądała, jakby wygodnie leżała na plecach. - Już to przerabialiśmy i chyba nie do końca ci wyszło, prawda? - sierżant przełknął ślinę, a dziewczyna przekręciła się na brzuch. – Wiesz, co znaczy napis na sygnecie. Tak jak wiesz, że tylko ona może ci pomóc. Prawda może ci pomóc, więc czemu milczysz?
- I tak się dowie. – mruknął, uśmiechając się pod nosem. - Wszyscy się dowiedzą.
- Ona to nie wszyscy. Tak jak JA nie byłam wszyscy.
- Wszyscy moi bliscy zginęli. – szepnął, spuszczając wzrok. - Nie chcę, żeby spotkał ją podobny los, co...
- Mnie? - przerwała mu Marie. Żołnierz nie odpowiedział. - Jeśli się do niej nie zbliżysz, na pewno tak się skończy. Przestań w końcu żyć przeszłością, Chris.
- Wiesz... - urwał nagle. Gdy spojrzał w miejsce, gdzie była Marie, ujrzał pustą przestrzeń. Jakby jej tam nigdy nie było. Jednak gdy tylko zerknął na Katherinę, zauważył w jej oczach ciekawość i zatroskanie.
Byli już na szczycie. Crux wkroczył na szarym końcu. Jego oczom ukazało się wyschnięte koryto rzeki, w którym leżał dymiący statek, a po drugiej stronie dalsza część lasu. „Widok jak przy wodopoju, ale bez wody i chcących nas zabić tubylców.” - pomyślała Roza.
Zbocze było dość strome, więc ostrożnie stawiali kolejne kroki. Jedynie sierżant w kilku susach znalazł się na dole.
Koryto rzeki było szerokie na prawie pięćdziesiąt metrów i wysokie na przynajmniej sześć, a całość pokryta piaskiem, a nie kamieniami. Statek leżał bliżej drugiego zbocza. Powoli pokonywali drogę, widząc najpierw jedną, potem drugą postać, wyłaniającą się z pojazdu. Nie było to może najbardziej eleganckie wyjście, ale nic w tym dziwnego. „Pasażerowie” wyglądali z daleka jak dwie kulki, a wszystko to było winą skafandrów, które ściągali z siebie w ogromnym tempie.
Kiedy grupa przystanęła niecałe dziesięć metrów od statku, widzieli dwóch mężczyzn odwróconych do nich plecami. Jeden z nich miał na sobie strój mechanika, składający się ze spodni i kurtki koloru ciemnej czerwieni, a drugi nosił czarny uniform więzienny. Crux skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a na jego ustach zamalował się triumfalny uśmiech.
- Witajcie w domu, chłopcy! - krzyknął w ich stronę.
Załoga statku odwróciła się i spojrzała na ich „komitet powitalny”. Mężczyźni wyglądali na uradowanych i szybkim krokiem, prawie biegiem, ruszyli w stronę grupy.
Jednak na twarzach członków Setki, zamalowało się wyraźne zaskoczenie i zdziwienie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz